26 listopada 2019 Jola Dygul

Księżniczka Turandot

Po dwóch latach od tej premiery Sługi dwóch panów Carla Goldoniego Teatr Dramatyczny powrócił znów do konwencji teatru dell’arte, biorąc tym razem na warsztat sztukę wielkiego rywala Goldoniego, hrabiego Carla Gozziego. Na potrzebę tej inscenizacji powstało nowe tłumaczenie pióra poety Jarosława Mikołajewskiego. Bardzo mnie cieszy, iż po raz kolejny Teatr Dramatyczny nie idzie na łatwiznę i nie korzysta z istniejących już przekładów, tylko zamawia nowe. Tłumaczenia tekstów teatralnych niestety starzeją się szybciej niż inne, a Księżniczkę często grano w tłumaczeniu Emila Zegadłowicza z roku 1927. Nowy przekład pozwala nam odczytać sztukę zupełnie inaczej. I tak stało się i tym razem. Nowa Turandot, nieco mroczna i niepokojąca, zachwyca.

Księżniczka Turandot – czwarta, i chyba najpiękniejsza, baśń weneckiego arystokraty, wystawiona po raz pierwszy w 1762 miała udowodnić weneckim widzom, iż siła teatru hrabiego nie tkwi w magicznych metamorfozach i spektakularnej scenografii. Utwory te, choć niewolne od elementów komediowych i farsowych, to nie komedie, lecz tragikomedie, w których patetyzm postaci zakochanych splata się z rubasznym często humorem masek dell’arte. Niech nas jednak nie zmyli baśniowość tego repertuaru; teatr ten – programowo antyrealistyczny – za egzotyczną fasadą skrywa ponurą wizję świata, niechęć autora do oświeceniowych zmian. W finale tytułowa okrutna księżniczka Turandot, jedna z wielu „dziwaczek” w teatrze Gozziego (począwszy od Klarysy z Miłości do trzech pomarańczy, a skończywszy na bohaterce poematu heroikomicznego La Marfisa bizzarra), musi w końcu uznać władzę królewską, świat nadal będzie się toczyć wedle tradycyjnych zasad. Niedługo już jednak…, sam hrabia dożył końca swego świata.

Reżyser, Ondrej Spišák, dostrzegł i znakomicie oddał w swej efektownej inscenizacji wielowarstwowość tekstu Gozziego, a posługując się tradycyjnym chwytem teatru w teatrze doskonale bawi się konwencjami. Intermedia dopisane przez Tadeusza Słobodzianka, jak dla mnie może trochę zbyt kabaretowe, w udany sposób aktualizują sztukę Gozziego. Spektakl zachwyca choreografią (Maćko Prusak) i scenografią (Szilárd Bolaros), a także bardzo dobrą obsadą. Wyjątkowe brawa należą się maskom dell’arte, Pantalone (Łukasz Wójcik), Tartaglia (Łukasz Lewandowski), Brighella (Kamil Siegmund) oraz Truffaldino (Mateusz Weber) sprawnie lawirują między intermediami a fabułą. Dodajmy jeszcze, że w tym znakomicie zagranym przedstawieniu rytm wyznacza świetny zespół BUM BUM ORKeSTAR, a muzyka na żywo dopełnia to żywiołowe i barwne widowisko.