Laudacja wygłoszona przez Pawła Wolskiego z okazji wręczenia nagrody im. Leopolda Staffa dla Elżbiety Jogałły za przekład Daleko, ale od czego? Joseph Roth i tradycja Żydów wschodnioeuropejskich Claudio Magrisa w Warszawie, 6 października 2016 r.
Książka ta zasługuje na nagrodę po pierwsze za to, że została przetłumaczona, po drugie za to, kiedy została przetłumaczona i, po trzecie, za to, jak została przetłumaczona.
Opowieść Magrisa o zagubionym świecie Mitteleuropy i ucieleśniających jej porządek Ostjuden pojawiła się w czasie, gdy, jak wspomina, późniejszy noblista Isaak Bashewis Singer, jeden z bohaterów książki Magrisa pozornie tylko mówiącej jedynie o Josephie Rocie, wciąż musiał antyszambrować przed gabinetem izraelskiego premiera, bo zaludniający jego prozę pejsaci i brodaci wschodni Żydzi nie zgadzali się z wizerunkiem postępowego, nowoczesnego Izraelczyka. A tacy właśnie Żydzi ucieleśniali dla Magrisa Europę, która byłaby w stanie dać odpór nacjonalizmom, szowinizmom, ale także utopijnym idealizmom, które tak samo jak tamte niebezpieczeństwa grożą Europie krwawym wstrząsem. Bo Mitteleuropa opisywana przez Rotha, Singera, czy Stryjkowskiego – który, pozwolę sobie na drobny przytyk, może trochę tylko niesprawiedliwy wobec Magrisa-germanisty, jakoś widocznie na kartach Daleko, ale od czego? się nie pojawia – to nie pochwała idealnej koegzystencji, ale jej świadomego mitu, zdrowej hipokryzji, jak gdzie indziej nazwał to Magris. Hipokryzji każącej widzieć w pokojowej współegzystencji Żydów z Niemcami, Ukraińców z Polakami czy Arabów z chrześcijanami mit, który należy chwalić nawet, jeśli fakty mu przeczą, a zdroworozsądkowym szowinizmom każą milczeć, bo głosić ich po prostu nie wypada. To takiej Mitteleuropy – idei powstałej przecież w jakiejś mierze z paneuropejskich wzorców faszystowskich – to takiej Europy Środkowej potrzebujemy: kochanej nie za to, jaka jest, ale jaką się ją widzi z oddalenia. Nie bez przyczyny Magris, jak powiadał, zaczął pisać o rodzinnym Trieście symbolizującym tę przedzagładową synergię kultur, dopiero, gdy wyjechał do Turynu. I chyba nie bez przyczyny też my, polskojęzyczni czytelnicy Magrisa, oglądamy Europę jego pierwszej książki z odległości czterech dekad, gdy książka ukazuje się po polsku, a Europa znów boryka się z własnym mitem.
I to właśnie jest druga zasługa tej książki. Moment, w którym się ukazała, został wymierzony przez Wydawnictwo Austeria z chirurgiczną precyzją i uchyla cisnące się skądinąd na usta pytanie o to, dlaczego Lontano da dove ukazuje się po polsku tak późno. Ujmę to słowami samego Magrisa z „Zeszytów Literackich” : A przecież dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, potrzeba nam tamtej środkowoeuropejskiej cywilizacji tak wrażliwej na kryzys, tak nieufnej względem wszelkich całościowych systemów, politycznych i filozoficznych, skłonnych narzucić światu rytm marszu.
I wreszcie sprawa najważniejsza, bez której nie byłoby ani Daleko, ale od czego?, ani dzisiejszej laudacji, czyli „bohaterski” przekład Elżbiety Jogałły, jak w „Tygodniku Powszechnym” nazwała go Joanna Ugniewska. Lontano da dove to książka akademicka, nie zawsze pisana z lekkością, którą znamy z innych publikacji Magrisa. Jest to do tego książka wielkiego erudyty, triesteńczyka-germanisty poruszającego się ze swobodą pomiędzy językami, kulturami, historiami, tradycjami. Ktoś, kto podejmuje się przekładu tej wielości na kod siłą rzeczy ją homologizujący – nie tylko na język polski, ale i na polską bibliografię, która, nie wątpię, stanowiła porcję pracy równą tłumaczeniu samego tekstu – ma przed sobą zadanie nie dalekie od pracy tego, kto stoi przed stajnią Augiasza. Z zamysłem proponuję to porównanie, bo Mitteleuropa Magrisa to domena takiej pożądanej mieszaniny, chaosu i „nieczystości”, którą czyścić trzeba tylko w sensie kulturowym, językowym, czyli tak, żeby móc – z daleka – ujrzeć w niej logiczną, pożądaną spójność. Elżbiecie Jogalle udało się to zrobić także na poziomie przekładu, za co i my, i autor książki, i Mitteleuropa winniśmy jej wdzięczność.