Bez względu na to, czy ktoś jest za takim pisarstwem, jakie uprawiał Andrea Camilleri, kilka jego walorów musi przyznać każdy.
Po pierwsze: umiejętność budowania postaci za pomocą krótkich dialogów. Pomagalo mu w tym zapewne doświadczenie wyniesione z teatru scenicznego i radiowego, gdzie m.in. adaptował i reżyserował, nie wiem, czy nie jako pierwszy we Włoszech, Becketta. I swojego krajana Pirandella.
Po drugie (a może to powinno być pierwsze?): społeczny pejzaż. Wchodząc w kryminalną fabułę, mimochodem obserwujemy spustoszenie architektoniczno-inżynieryjne, jakie dokonało się na Sycylii za sprawą mafii (autostrady, które urywają się w najmniej spodziewanym miejscu), poznajemy pewien typ miejscowego polityka, który mówi, by nic nie powiedzieć, i nie wiadomo, co myśli, choć wiadomo od kogo zależy. Widzimy prostytutki, które przybyły z Europy wschodniej i z Afryki do „lepszego świata”, muzułmańskich mędrców – przywódców społeczności islamskich. Wchodzimy w sycylijski system wartości, nacechowany poczuciem godności i stosowności. Poznajemy przemiany modelu mafiosa – z honornego, świadomego przestępcy w bezwzględnego, tępego siepacza…
Dla zwolenników kryminałów stworzył Camilleri wyrazistą postać komisarza Montalbano, potrafiącego myśleć i wyciągać wnioski policjanta, lecz również pełnokrwistego mężczyzny, który ma swoje uczuciowe i kulinarne hierarchie, a także artystyczne wybory (poeta Sbarbaro, malarz Guttuso…). I potrafił konstruować dla niego „klatki” – zamknięte systemy, na wzór Orient Expressu Agathy Christie, w obrębie których, i nigdzie indziej, bohater musiał znaleźć przestępcę, na ogół mordercę.
Zainteresował Camilleri czytelników także językiem – sycylijskim, jaki zapamiętał z dzieciństwa, i jakim potrafił się posługiwać po wielu latach spędzonych w Rzymie.
Ale cykl o Montalbanie ot nie jedyne dokonanie literackie pisarza z Porto Empedocle. Dużą część jego dorobku zajmują tzw. powieści historyczne, które (jak La presa di Maccale’) miewały charakter rozliczenia z własną przeszłością, w tym wypadku – przeszłością młodzieńca, którego uwiódł faszyzm. Były też powieści bezdomne, jak mroczna „Kryjówka”, którą przetłumaczyłem dla WL, czy – nie pamiętam tytułu, a nie mam internetu pod ręką – wpisana w kryminalną intrygę historia pobytu na Sycylii Caravaggia. Były eseje o Pirandellu, eseje o sycylijskich pisarzach.
Dla mnie był znakomitym pisarzem, intelektualistą wielkiego formatu.
Nie mam warunków do pisania, prywatne wspomnienia ograniczę więc do kilku. Niee na Fiera della Piccola Editoria, jako swój ulubiony fragment autora obcojęzycznego wybrał mój wiersz „Zabójstwo z miłości” w przekładzie Silvana De Fanti, nauczył się na pamięć i wyrecytował swoim głosem, najbardziej rozpoznawalnym we Włoszech. Nauczył się też na pamięć mojego „Materaca”, i kilkakrotnie publicznie mówił go i analizował. To było miłe.
Pamiętam jego spotkanie z Wisławą Szymborską, która jemu i jego żonie poświęciła wiersz „Złote gody”. Pamiętam jak płakał kiedy tłumaczyłem mu z głowy „Dziewczynę” Leśmiana. Nie zapomnę, że napisał przedmowę do włoskiego wydania mojego specyficznego kryminału „Herbata dla wielbłąda”, którego już pewnie nikt nie pamięta, a który doszedł do finału pierwszej edycji nagrody Wielkiego Kalibru.
Przyjmował mnie zawsze z przyjaźnią w mieszkaniu w okolicach radia włoskiego i cieszył się na moją wizytę chyba głównie dlatego, że wiedział, że przyniosę jego żonie za każdym razem kosz sycylijskich pomarańczy z zielonymi listkami.
W ostatnich latach był niewidomy, nie pisał tekstów, lecz je dyktował.
Widziałem go po raz ostatni na 93-cich urodzinach, które się okazały ostatnimi. Byłem u niego z córką Julką, był z nami Marek Lehnert, który chciał go poznać. Zdarzyła się wtedy rzecz śmieszna. Kiedy Andrea dowiedział się, że jestem z córką, oznajmił głośno: „Chciałbym uścisnąć dłoń córki Jaro”. Wielu ludzi chciało wtedy uścisnąć dłoń jego, więc któryś z gości skorzystał z wahania Julki i podał mu rękę przed nią. Camilleri uścisnął tę dłoń i powiedział ze smiechem: „Mało jest rzeczy pewnych na świecie, lecz ta jest absolutnie pewna: to nie może byłć dłoń córki Jaro”.
Powiedział mi też, że chciałby ze mną długo pogadać o poezji. I znów powiedział z głowy mój „Materac”.
Nie pogadaliśmy i – jeśli świat jest taki, jaki on sobie go wyobrażał – już nie pogadamy. Uważał, że po śmierci jest nicość, że on sam zniknie w tej nicości, i zostanie zapomniany tak jak więksi od niego pisarze. I o tej nicości – czy powinniśmy pisać ją małą, czy wielką literą – rozmawialiśmy również.
Aha, zbieg okoliczności: w dniu śmierci Andrei Camilleriego ma swoją polską premierę polski przekład (Macieja A. Brzozowskiego) „Gry luster” (Noir sur Blanc) – dwudziestej powieści z cyklu o komisarzu Montalbano, jaka wyszła po polsku. Idą następne. Umrzeć, a żyć – to jest jakaś odpowiedź na nicość.