Nie jest rzeczą łatwą ani pocieszającą sondować tę otchłań zła, uważam jednak, że trzeba to robić, gdyż czyny, których można się dopuścić wczoraj, mogą również zostać popełnione jutro, kiedy dotyczyć to będzie i nas, i naszych dzieci. Tak pisał w Pogrążonych i ocalonych włoski autor i zarazem były więzień obozu koncentracyjnego, Primo Levi, zaś w wywiadzie Powrót do Auschwitz (zobacz tutaj) apelował, żeby nie zapominać ani nie negować zaistniałego zła, bo powróci ono w tej samej – lub gorszej – postaci, i to wcześniej, niż moglibyśmy się tego spodziewać. Sięgam po raz kolejny do słów Leviego i od razu przychodzą mi na myśl stłoczeni w pontonach, wycieńczeni, spragnieni i głodni uchodźcy, którzy w ostatnich dniach, miesiącach i latach uciekali ze swojego kraju przed wojną, prześladowaniem i biedą.
To o ich losach opowiada książka Lekarz z Lampedusy, autorstwa Pietra Bartolo, który od ponad dwudziestu pięciu lat pomaga emigrantom przybywającym do Europy. W Polsce jego sylwetkę poznaliśmy już dzięki poruszającemu reportażowi Jarosława Mikołajewskiego, Wielki przypływ, oraz nagrodzonemu Złotym Niedźwiedziem na festiwalu w Berlinie w 2016 roku filmowi Gianfranca Rosiego Fuocoammare. Ogień na morzu.
Tym razem o sobie i uchodźcach Bartolo opowiada sam. Nie operuje ogólnikami i stereotypami znanymi z gazet czy wystąpień polityków: przytacza konkretne historie, podaje daty i imiona. Losy emigrantów przeplatają się z historią życia lekarza, która mogłaby posłużyć za scenariusz niejednego filmu. Pietra Bartolo, rdzennego lampedusańczyka z wielodzietnej rodziny, los bowiem nie szczędził. Jako szesnastolatek cudem uniknął śmierci w morzu, w swoim życiu doświadczył biedy, samotności i choroby, musiał dokonać wielu niełatwych wyborów. I może to właśnie te wszystkie trudne przeżycia sprawiły, że potrafi on zobaczyć w uchodźcy człowieka i brata.
Z opowieści pracującego od 1991 roku na Lampedusie lekarza wyłania się też obraz naszego współczesnego świata. Jak trafnie zauważył Wojciech Jagielski: (…) historia doktora Bartolo to także opowieść o nas samych i dzisiejszym świecie, pogubionym i przerażonym, a jeszcze nie tak dawno sytym i pewnym swojego jutra. Jest to przypowieść o bezdennej i wciąż się pogłębiającej przepaści między bogatymi i nędzarzami, o współczesnej wędrówce ludów, niemożliwej do powstrzymania, będącej dla świata zachodniego wyzwaniem i próbą. (…) To opowieść o tym, że człowiek ma się prawo bać, ale ma też obowiązek widzieć w drugim człowieka. Dopiero to tak naprawdę czyni nas ludźmi.
Nieustający apel Pietra Bartolo o ratowanie uchodźców jest więc apelem o ratowanie człowieczeństwa, przypomnieniem uniwersalnych wartości obowiązujących bez względu na kolor skóry i na przynależność klasową. Bo czy syryjskie dzieci, które tracą rodziców na morzu, cierpią mniej niż ich europejscy rówieśnicy? Czy głód jest czymś innym w Afryce niż w Europie? Czy prześladowania są łatwiejsze do zniesienia? Czym my się staliśmy? Jak to możliwe, że tak szybko tracimy pamięć? – zastanawia się autor książki. A w innym miejscu mówi coś, co potwierdza moje skojarzenia z Levim: (…) libijskie więzienia są nowymi obozami koncentracyjnymi. Warunki, w jakich migranci podróżują przez pustynię i przez morze, niewiele różnią się od tych, jakie były w pociągach śmierci. A postawa ludzi, którzy dziś chcą wznosić mury i odsyłać uchodźców, niewiele różni się od zachowań współpracowników Hitlera, których filozof Hannah Arendt nazwała „ludźmi banalnymi”. Nie jest mniej okrutny od nich ten, kto pozwala umierać w morzu tysiącom dzieci lub każe im żyć w nieludzkich warunkach w przygranicznych obozach dla uchodźców.
Lekarz z Lampedusy to książka, która uwiera. Teraz już nie możemy powiedzieć, że nie wiedzieliśmy.